To był spontan. Wyszliśmy po pracy poszlajać się po centrum, pooglądać co się w mieście dzieje, co w centrum miasta piszczy. Odkryliśmy kilka nowych, interesujących sklepów w Galerii: pasmanterię czy Świat książki z atrakcyjnymi promocjami. Złowiliśmy przewodnik po Madrycie National Geographic za 9,90 i kolejną część Bridget Jones Szalejąc za facetem za 25,90. Generalnie mam już rozgrzebane 2 książki: Jobbs i Nocne Zwierzęta, a zaczynam rozgrzebywać trzecią, ale co tam, przynajmniej mam książkę na każdy humor ;)
Wracając do tematu, to był spontaniczny zbieg okoliczności, że dzisiaj akurat środa, że Czarny akurat miał aplikację, gdzie tam wysłać smsa, żeby bilety były tańsze, że akurat wczoraj na włoskim rozmawialiśmy o Obrońcach skarbów w kontekście dzieł Michała Anioła i że akurat w Galerii jest Multikino. I poszliśmy.
Za wiele o tym filmie nie wiedziałam (zwiastun), nie doczytałam nawet kto reżyserował, ale fabuła wydała nam się interesująca. Kilkoro amerykańskich "mecenasów sztuki" zostaje powołanych do specjalnej ekipy "obrońców skarbów", których celem jest mission immpossible: znalezienie zrabowanych przez nazistów dzieł sztuki, tudzież ich obrona. Ja się spodziewałam czegoś na kształt Walkirii, Czarny łudził się że pójdzie w stronę Bękartów wojny. Oboje spudłowaliśmy. Film był po prostu przyjemny i z dystansem, nic więcej. Jeśli ktoś lubi patetyczne rozmowy o sztuce i filmy o drugiej wojnie światowej myślę, że nada się idealnie. Nie warto się spodziewać wartkiej akcji, zbytnio skomplikowanego splotu zdarzeń czy jakiejś intrygującej fabuły. Historia jest prosta, rozwija się powoli, a pouczenie i refleksję reżyser podaje gotową na tacy i mówi o niej wprost. Nie ma tu nad czym deliberować. Każdy wątek jest na swój sposób ciekawie przedstawiony, ale brakuje im mocnego powiązania. Kolejny zlepek scen, którego ratuje obsada, co klasa to klasa.
Bez porywu, acz przyjemnie.