środa, 5 marca 2014

Obrońcy skarbów

To był spontan. Wyszliśmy po pracy poszlajać się po centrum, pooglądać co się w mieście dzieje, co w centrum miasta piszczy. Odkryliśmy kilka nowych, interesujących sklepów w Galerii: pasmanterię czy Świat książki z atrakcyjnymi promocjami. Złowiliśmy przewodnik po Madrycie National Geographic za 9,90 i kolejną część Bridget Jones Szalejąc za facetem za 25,90. Generalnie mam już rozgrzebane 2 książki: Jobbs i Nocne Zwierzęta, a zaczynam rozgrzebywać trzecią, ale co tam, przynajmniej mam książkę na każdy humor ;)
Wracając do tematu, to był spontaniczny zbieg okoliczności, że dzisiaj akurat środa, że Czarny akurat miał aplikację, gdzie tam wysłać smsa, żeby bilety były tańsze, że akurat wczoraj na włoskim rozmawialiśmy o Obrońcach skarbów w kontekście dzieł Michała Anioła i że akurat w Galerii jest Multikino. I poszliśmy.
Za wiele o tym filmie nie wiedziałam (zwiastun), nie doczytałam nawet kto reżyserował, ale fabuła wydała nam się interesująca. Kilkoro amerykańskich "mecenasów sztuki" zostaje powołanych do specjalnej ekipy "obrońców skarbów", których celem jest mission immpossible: znalezienie zrabowanych przez nazistów dzieł sztuki, tudzież ich obrona.  Ja się spodziewałam czegoś na kształt Walkirii, Czarny łudził się że pójdzie w stronę Bękartów wojny. Oboje spudłowaliśmy. Film był po prostu przyjemny i z dystansem, nic więcej. Jeśli ktoś lubi patetyczne rozmowy o sztuce i filmy o drugiej wojnie światowej myślę, że nada się idealnie. Nie warto się spodziewać wartkiej akcji, zbytnio skomplikowanego splotu zdarzeń czy jakiejś intrygującej fabuły. Historia jest prosta, rozwija się powoli, a pouczenie i refleksję reżyser podaje gotową na tacy i mówi o niej wprost. Nie ma tu nad czym deliberować. Każdy wątek jest na swój sposób ciekawie przedstawiony, ale brakuje im mocnego powiązania. Kolejny zlepek scen, którego ratuje obsada, co klasa to klasa.
Bez porywu, acz przyjemnie.

sobota, 1 marca 2014

Facet (nie)potrzebny od zaraz

Poszłam, ale tym razem trafiłam, chociaż zwiastun dawał znaki, ze mogę się mylić. Facet (nie)potrzebny od zaraz okazał się być czymś całkiem fajnym. Pomysł wydał mi się abstrakcyjny, ale samo jego przedstawienie i realizacja dość ciekawa. Historia dziewczyny, którą trafia piorun (?!) i która nakrywa faceta na zdradzie zaczyna się jak w tandetnej komedii romantycznej, ale szczerość i realizm kolejnych zdarzeń i dialogów przekonują od razu, że to nie następna bajka o spełnionej miłości. Obraz bez sztuczności osadzony w lekko hipsterskim klimacie. Nie przepadam za Maciąg, ale w roli neurotycznej dziewczyny szukającej gdzieś własnego "ja" była bardzo przekonująca, podobnie Kulig, są sporym atutem tego filmu.
Czasami siedząc na widowni i oglądając nawet najlepszych aktorów czuje się zażenowana i ciężko mi określić konkretnie czym. Czy gra aktorska, czy sztuczność, czy niedopasowanie do roli sprawia że zamiast skupiać się na fabule i innych głównych aspektach filmu próbuje uporać się z zażenowaniem, a tutaj mogłam się skupić na komediowych akcentach, bo wszystko mi współgrało ze sobą. Ogromny plus za zakończenie również zupełnie niesztamapowe. Skłania do refleksji, zwłaszcza takich jak ja kidults'ów ;)
Świetnie dobrana muzyka (tym razem, bez wielkich twórców przez duże "T", a gratulacje dla świetnego doboru niszowych twórców przez Czesława Mozila) i zdjęcia sprawiają, że film po prostu fajnie się ogląda. Piosenka z filmu w wersji Joanny Kulig jest dużo lepsza niż oryginał, ale niestety nie potrafiłam wyszukać jej w wersji z filmu na necie. Polecam :)