Postanowiłam, że zrobię retrospekcję podróży roku 2013. Jakby nie patrzeć, trochę się tego uzbierało. Chociaż planów wakacyjnych, jako takich, nie było wcale. Pełny spontan. I tym pełnym spontanem wylądowaliśmy z Czarnym w ostatnim czasie na Lanzarote.
Lubię podróżować, ale nie znoszę przeszukiwania i wybierania ofert "last minute" biur podróży. Na myśl o tym, ze mam ślęczeć przed kompem (swoim albo u pani w biurze)
i debatować czy lepiej jechać za mniej i mieć 1,5km do plaży, ale hotel w centrum czy dać więcej i mieć do plaży 2 minuty, ale na zadupiu, że wieczorem nie wyjdziesz, zastanawiać się czy 3 gwiazdki w ichnim standardzie to nasze 5 czy warunki jak w schronisku, przerastają moją cierpliwość. Czarny jest tym natomiast zachwycony, więc w tym roku uprosiłam go żeby mnie w to nie wciągał i wybrał, co uważa. Ja będę wszystkim ukontentowana, bo w tej kwestii nigdy nie marudzę.
i debatować czy lepiej jechać za mniej i mieć 1,5km do plaży, ale hotel w centrum czy dać więcej i mieć do plaży 2 minuty, ale na zadupiu, że wieczorem nie wyjdziesz, zastanawiać się czy 3 gwiazdki w ichnim standardzie to nasze 5 czy warunki jak w schronisku, przerastają moją cierpliwość. Czarny jest tym natomiast zachwycony, więc w tym roku uprosiłam go żeby mnie w to nie wciągał i wybrał, co uważa. Ja będę wszystkim ukontentowana, bo w tej kwestii nigdy nie marudzę.
Wyboru za bardzo nie było, Kanary albo Turcja. W Turcji już byliśmy, to też padło na Kanary. O Wyspach Kanaryjskich wiedziałam w zasadzie tylko tyle, że to wyspy wulkaniczne, a krajobraz znany mi był jedynie z plenerów Łysaka na Fuerteventurze. Ale szczerze przyznam, krajobraz na żywo jest niesamowity i zrobił na mnie ogromne wrażenie!
Trawy nie było tam prawie wcale, a ciągnące się przez całą wyspę wzgórza wulkanów
i skały sprawiają, że człowiek się czuje prawie jak Armstrong w 1969 ;)
i skały sprawiają, że człowiek się czuje prawie jak Armstrong w 1969 ;)
W drodze do parku Timanfaya.
Wulkan, jeden z wielu.
Widok na park Timanfaya 1. strona...
...2. strona
Plaża w La Santa
Jaskinia zielonych (Cueva de Los Verdes).
Królewskie krewetki
I moje kalmary
Wschód słońca (Nie dobiegłam na plaże... No dobra, nawet nie próbowałam bo była 7.00 rano ;)
ale i tak nieźle wygląda.
I zachód
Ćwiczę - wdech, wydech, wdech, wydech - jak się okazuje, skomplikowane.
Wypożyczyliśmy auto i zwiedzaliśmy we własnym zakresie. Sama wyspa jest też na tyle mała, ze koszty wycieczki na własną rękę, były mniejsze niż wycieczka z biura.
Jako że na wakacjach zwiedzamy wszystko w myśl zasady: "Spoko luz, mamy czas",
a auto wypożyczyliśmy dopiero ok 11.00, się okazało, że niestety nie zdążymy obejrzeć kilku zaplanowanych miejsc. Dotarliśmy do Parku Timanfaya (gdzie jednak nie minęła nas opcja autokaru, bo cały park można zwiedzić tylko autokarem, z którego się w ogóle nie wysiada. Jest też możliwość zwiedzania na wielbłądach, ale podobno miejsca są mniej ciekawe, jest drożej i mniej osób o tym wariancie wie (np. my). Z Timanfaya pojechaliśmy wybrzeżem do La Santy. Przestrzegam przed drogami, niektóre są nieoznaczone i wpuszczają w maliny jak labirynt, ale wyspa jest tak mała, że odległości między miastami są bardzo niewielkie ok. 20 km i całkowicie zgubić się jest trudno.
W La Sancie spędziliśmy trochę czasu na "plaży", a raczej na skałach, czy lawie szperając za muszlami i poszliśmy na "małe conieco". Ceny w porównaniu do innych europejskich kurortów są bardzo przystępne. Za dania powyżej + woda zapłaciliśmy może ze 20 euro, ale były przepyszne! Z La Santy udaliśmy się do pierwszej stolicy wyspy Teguise, a później na ostatnie zwiedzanie do Cueva de los Verdes, jaskini wydrążonej przez lawę. Po kolacji udało nam się zaliczyć jeszcze Porto del Carmen, czyli miejsce gdzie jest najwięcej sklepów z ciuchami, pamiątkami, perfumami, alkoholem itd...
a auto wypożyczyliśmy dopiero ok 11.00, się okazało, że niestety nie zdążymy obejrzeć kilku zaplanowanych miejsc. Dotarliśmy do Parku Timanfaya (gdzie jednak nie minęła nas opcja autokaru, bo cały park można zwiedzić tylko autokarem, z którego się w ogóle nie wysiada. Jest też możliwość zwiedzania na wielbłądach, ale podobno miejsca są mniej ciekawe, jest drożej i mniej osób o tym wariancie wie (np. my). Z Timanfaya pojechaliśmy wybrzeżem do La Santy. Przestrzegam przed drogami, niektóre są nieoznaczone i wpuszczają w maliny jak labirynt, ale wyspa jest tak mała, że odległości między miastami są bardzo niewielkie ok. 20 km i całkowicie zgubić się jest trudno.
W La Sancie spędziliśmy trochę czasu na "plaży", a raczej na skałach, czy lawie szperając za muszlami i poszliśmy na "małe conieco". Ceny w porównaniu do innych europejskich kurortów są bardzo przystępne. Za dania powyżej + woda zapłaciliśmy może ze 20 euro, ale były przepyszne! Z La Santy udaliśmy się do pierwszej stolicy wyspy Teguise, a później na ostatnie zwiedzanie do Cueva de los Verdes, jaskini wydrążonej przez lawę. Po kolacji udało nam się zaliczyć jeszcze Porto del Carmen, czyli miejsce gdzie jest najwięcej sklepów z ciuchami, pamiątkami, perfumami, alkoholem itd...
Byliśmy również na nurkowaniu głębinowym, które nas urzekło do tego stopnia, że wybieramy się na kurs nurkowania. Generalnie wspomnienia mamy niezapomniane, a Lanzarote polecam! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz