poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rush / Wyścig

Wczoraj obejrzeliśmy Wyścig Rona Howarda i dzisiaj nadal jestem pod wrażeniem tego filmu. Bardzo mi się podobał, pomimo tego, że w ogóle nie jestem fanką Formuły 1, a wyścigi tego  typu mnie nudzą.
Podobnie jak Wilk z Wall street film bazuje na prawdziwej historii, w tym wypadku austriackiego kierowcy formuły 1 Niki Lauda. Jeśli ktoś jestem totalnym dyletantem w sprawach wyścigów (np. jak ja;) to polecam nie czytać historii o Laudzie przed obejrzeniem filmu. Nie znając szczegółów jego kariery oglądałam film z zapartym tchem i ani przez chwilę się nie nudziłam. Film skupia się na początkach jego kariery, mając swój punkt kulminacyjny w sezonie z roku '76. Głównym tematem przewodnim jest jednak rywalizacja Niki Laudy (odmienia się-nie odmienia się-nie wiem) z James'em Hunt'em. Pokazana nie tylko jako walka na torze wyścigowym, ale też poza nim, jako siła napędowa do działania obu zawodników.
Główną rolę zagrał jeden z moich ulubionych niemieckich aktorów - Daniel Brühl (Good bye Lenin), z przerobionym uzębieniem, naśladując austriacki akcent wykazał się niezłym warsztatem. Za to oko można było zawiesić na Chris'ie Hemsworth'cie (Thor) wcielającego się w rolę hulaki Hunt'a :D. Dla męskiej części widowni, żonę Hunt'a zagrała Olivia Wild (Tron, Dr. House), natomiast żonę Laudy - Alexandra Maria Lara (Upadek,  Lektor, Imagine).
Poza tym, dużym atutem tego filmu jest muzyka. Stworzona przez jednego z moich ulubionych kompozytorów Hansa Zimmera (mała próbka). Mi ten kawałek przywodzi na myśl inny soundtrack tego kompozytora - motyw Incepcji zaczyna się podobnie. Dla mnie Zimmer to geniusz swoich czasów, ma na swoim koncie 9 Oscarów + 8 nominacji. Osobiście uwielbiam jego muzykę z Gladiatora, Króla Lwa, Ostatniego Samuraja, Piratów z Karaibów i tak mogłabym wymienić chyba większość filmów, do których muzyka jest jego autorstwa.
Podsumowując, nawet jeśli temat filmu wydaje się być nudny, to dobry reżyser + 2 x jeden z moich ulubionych (tu kompozytor i aktorzy) nie może zawieść i strasznie żałuje, że nie poszłam na ten film do kina.
A tu ciekawostka, ale nada się po obejrzeniu ;)

czwartek, 16 stycznia 2014

Cieszyn cieszy!

A pro po zakupów i buszowania "na mieście" przypomniała mi się nasza pierwsza wycieczka do Cieszyna na długi weekend majowy. Kiedyś byłam tam jako dziecko na wycieczce klasowej, ale jak to zwykle na wycieczkach klasowych bywa, niewiele się zwiedza jeszcze mniej, docenia, a Cieszyn mnie bardzo mile zaskoczył i z miłą chęcią tam teraz wracam. Nie tylko na zakupy ;)
Widok z naszego okna na poddaszu

 Wejście na wzgórze

 Park na wzgórzu

Wieża Piastowska

Widok z wieży na Cieszyn




 Rotunda (ta z dwudziestozłotówki)






Rynek w Cieszynie

Ulica Głęboka




Łupy

W czasie przerwy świątecznej, mając więcej wolnego czasu "w dzień" odkryłam na nowo buszowanie po sklepach w centrum miasta. Ostatnio "na mieście" buszowałam w Cieszynie jakieś dwa lata temu i złowiłam tam wtedy kilka fajnych rzeczy.  Gdzie te czasy kiedy jechałyśmy z mamą na zakupy do "centrum miasta", na 3. maja... Od kiedy zalały nas centra handlowe, które skupiły wszelkie sieciówki, zakupy "na mieście" odeszły w niepamięć. Co jest smutne zarówno pod kątem wymierania centrum miasta, jak i tego, że wszystko nabywam w sieciówkach :/
Okazało się jednak, że sklepikowe centrum całkiem prężnie działa. Wojewódzka zalana przez outlety i butiki wyższej półki, kilka ciekawych sklepów zachęca na Staromiejskiej, 3-go maja ledwo zipie, ale zipie, niedawno otwarty outlet mnie mile zaskoczył. Cóż obawiam się, że chyba nie na długo skoro otwarto nową Galerię w samym centrum.
Są jednak pewne uboczne pozytywne aspekty Galerii. Otwarto w niej Douglasa, więc likwidowany jest Douglas vis-a-vis :D
Rzadko tam kupuję, bo mają nieprzeciętną marżę, ale jak przeceniają wszystko 50% to aż żal nie skorzystać. Długo się nie zastanawiając, we wtorek tam popędziłam. Tłok był niesamowity, a kolejka do kasy wężykiem zakręcała niemalże pod same drzwi, moja determinacja była jednak większa. W końcu muszę sobie jakoś odbić wyjazd na narty, na który nie wyjadę.
Moje łupy:
Przecena ma niesamowitą moc. Bo tak szczerze mówiąc, jakbym zobaczyła na półce krem za 79 zł to pewnie odłożyłabym go z powrotem ze zniesmaczoną miną, ale wiedząc że kosztował 159, łudząc się, że ma magiczne właściwości, to zaświeca się lampka, że to świetna, jedyna i niepowtarzalna okazja, żeby w końcu moją skórę porozpieszczać czymś droższym, a nie tylko firmą NIVEA za 20 zeta! (Chociaż i tak uważam, ze jest najlepsza (w końcu niemiecka;)). Tak złowiłam krem COLLISTAR, potem już nieco zeszłam z tonu: płyn do kąpieli (bo się skończył), kilka lakierów do paznokci (lakierów nigdy dość), maseczka do włosów (bo mi się kończy), podkład (bo stale używam), odżywka do rzęs (bo polecana a moje wypadają) i absolutnie snobistyczny hit, który podbił moje serce:
Brelok z błyszczykami, zawsze ich zapominam, a teraz jak zapomnę, to nie wejdę do domu ;D


Rozochocona nabytkami, przemyślałam jeszcze aspekt perfum, których przecena o 50% też się rzadko zdarza, a perfumów jak lakierów (nigdy dość). Długo nie zwklekając poszłam na haby ponownie w środę. Doświadczenia dnia poprzedniego chyba zmusiły sklep do zastosowania innych metod opanowania tłumów. Kolejka była przed sklepem, jak za PRLu, choćby dawali coś za darmo. Jako, ze byłyśmy w trójkę niczym nie zrażone, odstałyśmy swoje ..naście minut.

Polowałam na ten:
j'ador / Dior (w różowej wersji)


Myślałam jeszcze nad tym:
Yves Saint Lauren/Saharienns

Skończyło się na tym:)
Givenchy/Play



Podsumowując: żadnych wyrzutów sumienia. W końcu zdarza mi się tylko przy przecenie ;)

niedziela, 12 stycznia 2014

The Wolf of Wall Street

"Wilk z Wall Street" (trailer).  Na FILMWEBie dostał 8,1/10 gwiazdek, oznaczony jako bardzo dobry. W tej kwestii nie zaprzeczę, nie jestem krytykiem, więc nie zawsze potrafię docenić wyrafinowany kunszt sztuki filmowej, więc film zapewne dobry, ale oglądanie nawet majstersztyku aktorskiego Leonardo Di Caprio przez 3 godziny może się znudzić... Tak niestety było w przypadku moim i moich znajomych. Fabuła filmu opiera się na książce Jordan Belford i opowiada losy tytułowego bohatera, czyli chciwego spryciarza, który dzięki darowi natchnionego monologu zbija fortunę w młodym wieku wciskając kity handlując na giełdzie papierów wartościowych. Film w skrócie przedstawiał się następująco: forsa, dragi, dziwki i seks, i tak przez 3 godziny ;)  Scorsese i Di Caprio przede wszystkim skupiają się na rozwiązłym życiu ów bohatera i przez to można go uznać za komedię, bo był naprawdę zabawny.
Aczkolwiek. Nie jestem pruderyjna, ale po dwóch godzinach przestały mnie bawić sprośne żarty i jakby się skończył pół godziny wcześniej to pewnie nie miałabym po wyjściu z kina uczucia znużenia.
Przedstawia za to mentalność Amerykanów, ich łatwowierność i entuzjastyczne podejście do wszystkiego. Po tegorocznej... wróć! Już w zasadzie zeszłorocznej wyprawie do Stanów, kiedy miałam okazję zobaczyć zachowanie i reakcje Amerykanów na żywo, stwierdzam że to, co widać niekiedy na ekranie w ogóle nie jest przesadzone. Tam tak po prostu jest! Ale być może właśnie w tym tkwi źródło ich sukcesu i zadowolenia. Oni niemalże na wszystko reagują takim naiwnie pozytywnym nastawieniem, z takim przejęciem, że cieszy ich wszystko. Może trzeba brać przykład zamiast marudzić z miną właściwą malkontentowi? ;)