środa, 20 sierpnia 2014

Cukinia z serem ricotta i szynką soprano

Babcia w ogródku ma jej na pęczki. Cukinia, co roku to samo, wciska mi co najmniej dwie tygodniowo, ale ostatnimi czasy nie mam zupełnie głowy żeby ją przyrządzać. Dzisiaj wzięłam się za siebie. Tarta z cukinią, ricottą i szynką soprano.

Składniki:
 
1 cukinia
 
2 ząbki czosnku
 
łyżka masła
 
2 plasterki szynki Soprano
 
1 opakowanie serka ricotta
 
0,5 opakowania śmietankowego serka
do kanapek
 
tymianek, zioła prowansalskie, pieprz i sól
 
1 ciasto francuskie
 
0,5 kulki mozzarelli
 

 
- Tartę wykładam na formę, nakłuwam widelcem i wstawiam do piekarnika na 10 minut, aż się zabrązowi na 200 stopni (góra, dół),
 
- Cukinię kroję obierakiem do warzyw na cieniutkie paski i podsmażam delikatnie na patelni z masłem i czosnkiem,
 
- serki mieszamy ze sobą i z ziołami, wykładami nimi podpieczony i lekko schłodzone ciasto,
 
- na serek kładziemy cukinię i podarte kawałki szynki, całość obsypujemy potartą kulką mozzarelli.
 
- całość wstawiam do piekarnika na 20 minut na 200 stopni.
 


Smacznego!

poniedziałek, 7 lipca 2014

Kalafior w roli głównej.

To kolejny efekt promocji w sklepie. Kalafior aż wołał: kup mnie, kup mnie! ;) Chciałam zrobić zapiekany w beszamelu, ale ostatecznie wyszedł makaron z kalafiorem i szynką schwarzwaldzką.
 
Składniki:
250 gr makaronu (ja użyłam Fusili)
 
połówka średniej cebuli
 
pół główki średniego kalafiora
 
3 plasterki szynki schwarzwaldzkiej
 
3 łyżki oliwy
 
jedna duża łyżka twarożku
 
garść tartej mozzarelli
 
pieprz, sól, Vegetta do smaku
 
 
- Gotuję makaron al dente (ok. 8 minut), i w tym samym czasie kalafior, odpowiednio dłużej, w zależności od wielkości, ja potrzebowałam ok 20-25 minut.
 
 
- Cebulę skrojoną w kostkę podsmażam na łyżce oliwy  i dodaję ugotowany makaron, doprawiając go Vegettą, na osobnej patelni na dwóch łyżkach oliwy podsmażam przez ok. 5 minut rozdrobniony na małe główki kalafior i dodaję pokrojoną w niewielkie paski szynkę.

 
- Podsmażony kalafior z szynką dodaję do makaronu, razem z łyżką twarożku i mieszam. Na koniec  doprawiam solą i pieprzem i posypuję mozzarellą, która po chwili będzie się topić i przywierać do łyżki i tworzyć na makaronie pajęczynę.
 
Gotowe, smacznego! ;)

środa, 28 maja 2014

Risotto ze szparagami i łososiem

Czasami promocja w sklepie potrafi pobudzić wenę twórczą, tak też było i w tym przypadku. Zielone szparagi w cenie promocyjnej w towarzystwie łososia to mój ostatni spontan.
Przepis niestety bez zdjęć... na dwie nieduże porcje.
ryż (1 woreczek)
zielone szparagi (niecały pęczek)
ćwiartka dużej cebuli
pół opakowania wędzonego łososia (całe opakowanie miało ok. 100gr)
dwa nieduże ząbki czosnku
1/3 pęczka natki pietruszki
sok z limonki (cytryny)
oliwa z oliwek
sól, pieprz, Vegeta
*ilości wszystkich składników podane są orientacyjnie, gdyż danie przygotowywałam "na oko", konkretnego przepisu ;)

- Nie mam cierpliwości do ryżu risotto, więc w pierwszej kolejności ugotowałam woreczek ryżu z odrobiną Vegety (w zamian za sól) do smaku.
- W przypadku zielonych szparagów wystarczy odciąć tylko 3-5 cm końcówki, ale moje były dość zgrubiałe więc obierałam je przy końcach i zagotowałam. (ok. 7min)
- Posiekałam cebulę w kostkę i zeszkliłam na dwóch łyżkach oliwy z oliwek, następnie dodałam do niej ugotowany ryż i wymieszałam. Jeśli ryż wyda się zbyt suchy można dodać więcej oliwy, doprawić jeszcze Vegetą. Nie zdejmując ryżu z pieca dodawałam kolejne składniki.
- Łososia rozdrobniłam, posiekałam pietruszkę i dodałam do ryżu, skrapiając dwoma łyżeczkami soku z limetki (można zastąpić go cytryną, ja miałam tylko limetkę)
- Następnie dodałam czosnek, drobno posiekany, bo nie lubię przeciskać go przez praskę.
- Na koniec wrzuciłam pokrojone na 3-4cm’owe kawałki szparagi, doprawiłam solą i pieprzę i wymieszałam.
Wydaje mi się dość istotna kolejność dodawania składników, zapach i smak tego co zostaje dodane na końcu jest bardziej intensywny ;)

Deser truskawkowy a là Tiramisù

Z okazji Dnia Matki dwa lata temu zrobiłam truskawkowy deser z przepisu Make Cooking Easier. W tym roku go jednak nieco zmodyfikowałam i przygotowałam w nieco mniej kalorycznej wersji. Zamiast mascarpone użyłam serka ricotta i dodałam do masy serowej ubite białka.
2 opakowania serka ricotta (w sumie 500gr)
4 jajka
0,5 kg truskawek
paczka okrągłych herbatników
100 gr cukru pudru
3 łyżki cukru
odrobina olejku migdałowego
1 łyżeczka soku z cytryny
- Jedną część truskawek obieramy, blendujemy i z dodatkiem 3 łyżek cukru, kilkoma kroplami olejku migdałowego i łyżeczką soku z cytryny zagotowujemy, a później studzimy.
- Drugą część truskawek obieramy i kroimy w plasterki
- Serek ricotta mieszamy ze 100 gr. cukru. Żółtka oddzielamy od białek, dodajemy do serka i ubijamy. Białka ubijamy osobno na sztywno i dodajemy do masy serowej, ale nie ubijając tylko delikatnie mieszając łyżką.
- Następnie moczymy biszkopty w musie z truskawek i układamy w misce z szerokim dnem, na nie wylewany masę serową, a na niej układamy pokrojone w plastry truskawki.
- Na truskawki układamy kolejną warstwę biszkoptów zanurzonych w musie i wylewamy kolejną warstwę masy serowej, powtarzamy czynność do wyczerpania środków ;)











 


Smacznego!


piątek, 2 maja 2014

Viva España - Madrid, Valencia

Czas leci nieubłaganie. Dopiero co podniecałam się kupnem biletów na wyprawę do Hiszpanii, a tu już dawno z niej wróciliśmy, jest po świętach i zaczął się weekend majowy.
Madryt i Walencja zrobiły na mnie niezapomniane wrażenie i szczerze polecam każdemu je zobaczyć.
Madryt to ogromne miasto, które tętni życiem niemalże 24h na dobę. Do zobaczenia jest cała masa pięknych, zabytkowych budynków i kościołów, niezliczone ilości placów, znamienite muzea, podarowana świątynia egipska, Palazzo Real i parki - wśród nich ten najsłynniejszy i najpiękniejszy Retiro. Spedzaliśmy tam w sumie dwa dni, więc nasz plan zwiedzania był ograniczony. Dziennie zrobiliśmy jakieś 18 km. Przeszliśmy znaczną część starego miasta, szlak Habsburgów, zatrzymaliśmy na churros z czekoladą, wstąpiliśmy do kilku sklepów i odpoczywaliśmy na ławce w Retiro. Chcieliśmy wejść do Prado (jedno z najważniejszych muzeów w Madrycie - działa od 1918 r., a zbiory muzeum tworzy dawna kolekcja królów Hiszpanii, w której znajdują się dzieła takich twórców jak: Francisco Goya, Diego Velázquez, Bartolomé Esteban Murillo, czy Francisco de Zurbarán) i do Reina Sofia (Narodowe Centrum Sztuki Królowej Zofii). Jako że jednak jesteśmy zdecydowanie fanami sztuki współczesnej i Pinacoteka Brera w Mediolanie nas nieco rozczarowała, postawiliśmy na Museo Reina Sofia i nie zawiedliśmy się. Widzieliśmy wiele obrazów Pabla Picassa, Salvadora Dali i Jeana Miro, a tym jeden z najsłynniejszych obrazów Picassa Guernica. Wszędzie bez problemów poruszaliśmy się metrem lub pieszo.


















 




 


Po dwóch dniach w Madrycie kupiliśmy bilety na autobus do Walencji. Jak się okazało, w Hiszpanii tak jak i w Polsce ostatnimi czasy ludzie z pociągów przesiadają się na autobusy, żeby przemieszczać się  po kraju, bo: wygodniej, taniej i nie raz szybciej. Z Madrytu do Walencji jechaliśmy 4,5h. Stolica Hiszpanii leży w centralnej części półwyspu, co sprawia, że znajduje się strefie klimatu kontynentalnego suchego i surowego. Do samego Madrytu nie opłaca się jechać w środku lata bo temperatury są tam nie do zniesienia w trakcie zwiedzania. Żar leje się z nieba, a oprócz tego jeszcze nagrzewa się wszystko dookoła, więc tak naprawdę gorąc bije ze wszystkich stron, więc najlepiej zwiedzić to miasto właśnie na wiosnę lub jesień.
Walencja to miasto nadmorskie, więc skorzystaliśmy również z plaży i uroków morza Śródziemnomorskiego. Pomimo że była to dopiero niespełna połowa kwietnia nie byliśmy wcale jedynymi plażowiczami. Słońce grzało naprawdę mocno, krem z filtrem okazał się koniecznością, a lekki brąz w połowie kwietnia był nie lada zaskoczeniem dla wszystkim w pracy. Walencja niczym nie odbiegała od urokliwego Madrytu, była nieco mniejsza, a zamiast parków cieszyliśmy się plażą. Ale miała swój bardzo istotny minus - wolno działające metro. My - leniwi podróżowicze, przyzwyczajeni do tego, że jak się idzie na metro to 5 minut i metro przyjeżdża, nie pomyśleliśmy o tym, że przemieszczenie się z mieszkania przy plaży do dworca autobusowego w centrum może zająć godzinę, bo przy 3 przesiadkach, na każdej stacji będziemy czekać po 15 minut!Tym sposobem nie zdążyliśmy na odpowiednio wczesny autobus do Alicante...
Natomiast wynajem mieszkania (i to przy plaży!) to strzał w dziesiątkę! Trafiło nam się mieszkanie świetnie wyposażone (od pralki, przez żelazko z deską, ręczniki, wszelkiego rodzaju środki czystości, wyposażenie plażowe, aż po przyprawy i oliwę) w cenie porównywalnego do ceny pokoju w hotelu, które niekiedy mają dużo gorszy standard, a co gorsze nie da się w nich przyrządzać samemu posiłków. A tu wracaliśmy, kiedy chcieliśmy, gotowaliśmy kiedy i co chcieliśmy, plaża niecałe 10 minut, przystanek tramwajowy pod domem. Żyć nie umierać.




środa, 5 marca 2014

Obrońcy skarbów

To był spontan. Wyszliśmy po pracy poszlajać się po centrum, pooglądać co się w mieście dzieje, co w centrum miasta piszczy. Odkryliśmy kilka nowych, interesujących sklepów w Galerii: pasmanterię czy Świat książki z atrakcyjnymi promocjami. Złowiliśmy przewodnik po Madrycie National Geographic za 9,90 i kolejną część Bridget Jones Szalejąc za facetem za 25,90. Generalnie mam już rozgrzebane 2 książki: Jobbs i Nocne Zwierzęta, a zaczynam rozgrzebywać trzecią, ale co tam, przynajmniej mam książkę na każdy humor ;)
Wracając do tematu, to był spontaniczny zbieg okoliczności, że dzisiaj akurat środa, że Czarny akurat miał aplikację, gdzie tam wysłać smsa, żeby bilety były tańsze, że akurat wczoraj na włoskim rozmawialiśmy o Obrońcach skarbów w kontekście dzieł Michała Anioła i że akurat w Galerii jest Multikino. I poszliśmy.
Za wiele o tym filmie nie wiedziałam (zwiastun), nie doczytałam nawet kto reżyserował, ale fabuła wydała nam się interesująca. Kilkoro amerykańskich "mecenasów sztuki" zostaje powołanych do specjalnej ekipy "obrońców skarbów", których celem jest mission immpossible: znalezienie zrabowanych przez nazistów dzieł sztuki, tudzież ich obrona.  Ja się spodziewałam czegoś na kształt Walkirii, Czarny łudził się że pójdzie w stronę Bękartów wojny. Oboje spudłowaliśmy. Film był po prostu przyjemny i z dystansem, nic więcej. Jeśli ktoś lubi patetyczne rozmowy o sztuce i filmy o drugiej wojnie światowej myślę, że nada się idealnie. Nie warto się spodziewać wartkiej akcji, zbytnio skomplikowanego splotu zdarzeń czy jakiejś intrygującej fabuły. Historia jest prosta, rozwija się powoli, a pouczenie i refleksję reżyser podaje gotową na tacy i mówi o niej wprost. Nie ma tu nad czym deliberować. Każdy wątek jest na swój sposób ciekawie przedstawiony, ale brakuje im mocnego powiązania. Kolejny zlepek scen, którego ratuje obsada, co klasa to klasa.
Bez porywu, acz przyjemnie.

sobota, 1 marca 2014

Facet (nie)potrzebny od zaraz

Poszłam, ale tym razem trafiłam, chociaż zwiastun dawał znaki, ze mogę się mylić. Facet (nie)potrzebny od zaraz okazał się być czymś całkiem fajnym. Pomysł wydał mi się abstrakcyjny, ale samo jego przedstawienie i realizacja dość ciekawa. Historia dziewczyny, którą trafia piorun (?!) i która nakrywa faceta na zdradzie zaczyna się jak w tandetnej komedii romantycznej, ale szczerość i realizm kolejnych zdarzeń i dialogów przekonują od razu, że to nie następna bajka o spełnionej miłości. Obraz bez sztuczności osadzony w lekko hipsterskim klimacie. Nie przepadam za Maciąg, ale w roli neurotycznej dziewczyny szukającej gdzieś własnego "ja" była bardzo przekonująca, podobnie Kulig, są sporym atutem tego filmu.
Czasami siedząc na widowni i oglądając nawet najlepszych aktorów czuje się zażenowana i ciężko mi określić konkretnie czym. Czy gra aktorska, czy sztuczność, czy niedopasowanie do roli sprawia że zamiast skupiać się na fabule i innych głównych aspektach filmu próbuje uporać się z zażenowaniem, a tutaj mogłam się skupić na komediowych akcentach, bo wszystko mi współgrało ze sobą. Ogromny plus za zakończenie również zupełnie niesztamapowe. Skłania do refleksji, zwłaszcza takich jak ja kidults'ów ;)
Świetnie dobrana muzyka (tym razem, bez wielkich twórców przez duże "T", a gratulacje dla świetnego doboru niszowych twórców przez Czesława Mozila) i zdjęcia sprawiają, że film po prostu fajnie się ogląda. Piosenka z filmu w wersji Joanny Kulig jest dużo lepsza niż oryginał, ale niestety nie potrafiłam wyszukać jej w wersji z filmu na necie. Polecam :)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rush / Wyścig

Wczoraj obejrzeliśmy Wyścig Rona Howarda i dzisiaj nadal jestem pod wrażeniem tego filmu. Bardzo mi się podobał, pomimo tego, że w ogóle nie jestem fanką Formuły 1, a wyścigi tego  typu mnie nudzą.
Podobnie jak Wilk z Wall street film bazuje na prawdziwej historii, w tym wypadku austriackiego kierowcy formuły 1 Niki Lauda. Jeśli ktoś jestem totalnym dyletantem w sprawach wyścigów (np. jak ja;) to polecam nie czytać historii o Laudzie przed obejrzeniem filmu. Nie znając szczegółów jego kariery oglądałam film z zapartym tchem i ani przez chwilę się nie nudziłam. Film skupia się na początkach jego kariery, mając swój punkt kulminacyjny w sezonie z roku '76. Głównym tematem przewodnim jest jednak rywalizacja Niki Laudy (odmienia się-nie odmienia się-nie wiem) z James'em Hunt'em. Pokazana nie tylko jako walka na torze wyścigowym, ale też poza nim, jako siła napędowa do działania obu zawodników.
Główną rolę zagrał jeden z moich ulubionych niemieckich aktorów - Daniel Brühl (Good bye Lenin), z przerobionym uzębieniem, naśladując austriacki akcent wykazał się niezłym warsztatem. Za to oko można było zawiesić na Chris'ie Hemsworth'cie (Thor) wcielającego się w rolę hulaki Hunt'a :D. Dla męskiej części widowni, żonę Hunt'a zagrała Olivia Wild (Tron, Dr. House), natomiast żonę Laudy - Alexandra Maria Lara (Upadek,  Lektor, Imagine).
Poza tym, dużym atutem tego filmu jest muzyka. Stworzona przez jednego z moich ulubionych kompozytorów Hansa Zimmera (mała próbka). Mi ten kawałek przywodzi na myśl inny soundtrack tego kompozytora - motyw Incepcji zaczyna się podobnie. Dla mnie Zimmer to geniusz swoich czasów, ma na swoim koncie 9 Oscarów + 8 nominacji. Osobiście uwielbiam jego muzykę z Gladiatora, Króla Lwa, Ostatniego Samuraja, Piratów z Karaibów i tak mogłabym wymienić chyba większość filmów, do których muzyka jest jego autorstwa.
Podsumowując, nawet jeśli temat filmu wydaje się być nudny, to dobry reżyser + 2 x jeden z moich ulubionych (tu kompozytor i aktorzy) nie może zawieść i strasznie żałuje, że nie poszłam na ten film do kina.
A tu ciekawostka, ale nada się po obejrzeniu ;)

czwartek, 16 stycznia 2014

Cieszyn cieszy!

A pro po zakupów i buszowania "na mieście" przypomniała mi się nasza pierwsza wycieczka do Cieszyna na długi weekend majowy. Kiedyś byłam tam jako dziecko na wycieczce klasowej, ale jak to zwykle na wycieczkach klasowych bywa, niewiele się zwiedza jeszcze mniej, docenia, a Cieszyn mnie bardzo mile zaskoczył i z miłą chęcią tam teraz wracam. Nie tylko na zakupy ;)
Widok z naszego okna na poddaszu

 Wejście na wzgórze

 Park na wzgórzu

Wieża Piastowska

Widok z wieży na Cieszyn




 Rotunda (ta z dwudziestozłotówki)






Rynek w Cieszynie

Ulica Głęboka